Fragment książki „Wsparcie psychologiczne w niepłodności ” – Kiedy wy?

Kiedy wy?

Pytanie „Kiedy wy…?” dręczy moich pacjentów w najgorszych snach, bo  pojawia się bardzo często i w różnych odsłonach. „Kiedy wreszcie będziecie mieli dziecko”, „Oj, coś tu chyba rośnie!”, „Tak bardzo chcemy być dziadkami, postarajcie się mocniej”, „Słuchaj chłopie jak sobie nie radzisz, to może ci pomogę?”.

Jedna z moich pacjentek, królowa czarnego humoru, na pytanie niemądrej i złośliwej ciotki  „O, brzuszek urósł  jesteś w ciąży?”, odpowiedziała „Tak, w spożywczej”. Niestety mało kto ma tyle odwagi, żeby powiedzieć coś dowcipnego, a złośliwość nie prowadzi do niczego dobrego. W każdym razie pytania rodziny budzą w moich pacjentach przede wszystkim przerażenie. A pytania bombardują ich  niestety z każdej strony,

– To  niesłychane, nie widziałam się z koleżanką kilka lat, a ona w pierwszych minutach rozmowy pyta mnie o dzieci. A ja sztywnieję, łzy napływają mi do oczu i nie wiem co powiedzieć. Najchętniej bym ją zwyzywała, że włazi z butami do mojego życia, ale uśmiecham się i mówię, wiesz jeszcze o tym nie myślimy, praca mnie kompletnie pochłania, a poza tym tak lubimy podróżować. Ona zaczyna opowiadać o swoich cudownych dzieciach, a ja wracam do domu i ryczę do wieczora.

– Wielu osób jest przekonanych, że to przekraczania granic i  jest  wyrazem złośliwości,  albo braku wychowania.

– A nie jest?

– Pewnie czasami tak  jest, ale częściej powód tych pytań tkwi zupełnie gdzie indziej, w biologii, bowiem w naszych głowach na poziomie nieświadomym zakodowane jest, że musimy zapewnić ciągłość naszego życia, nieustający łańcuszek, który nie powinien się przerwać. Od zarania dziejów dzieci były niezwykle ważne w plemieniu,  kiedy poczęło się ich dziesięcioro, pięcioro straciło życie z powodu  poronienia, pięcioro dotrwało do porodu, dwoje zmarło w jego trakcie, a z trójki jeśli dotrwało dwoje nie umierając w na choroby na które nie było lekarstwa wszyscy byli szczęśliwi.  Dopóki nie wynaleźliśmy antybiotyków, leków na wiele chorób jednym z najczęstszych powodów śmierci kobiet był poród, połóg i ciąża, dzieci umierały równie często.

– Nigdy o tym nie pomyślała, zawsze uważałam, że to przekraczanie granic i brak empatii. Ale faktycznie może tak być, że ten imperatyw „Musimy mieć dzieci, musi po nas ktoś pozostać,  powoduje, że wciąż nam ktoś o tym przypomina.

– To prawda, na poziomie  rozwoju cywilizacji, na którym obecnie jesteśmy to nie ma już większego znaczenia. Nie ma potrzeby, żeby dzieci wykarmiły starców. Ludzie są w stanie sami zapracować na swoją starość, niemniej ta biologiczna potrzeba „musimy być” istnieje w każdym z nas, stąd to sakramentalne pytanie „Kiedy wy…?”.

Kiedy  moje pacjentki zaczynają to sobie uświadamiać widzę, że spada z nich jakiś ciężar, bo łatwiej  jest odpuścić koleżance, czy babci mając świadomość, że nie jest to wyraz złośliwości. Zanim jednak do tego dojdą takie pytania wywołują agresję, a to ślepy zaułek bo niestety  bo agresja zwykle rodzi agresję i spirala się nakręca.

– Nienawidzę spotkań rodzinnych! Nienawidzę tych biesiad! Nienawidzę przyjeżdżać do moich rodziców, gdzie pojawia się brat z żoną i z dzieckiem, w dodatku młodszy brat! A jego żona jest w  kolejnej ciąży i patrzy na mnie  z pogardą i z wyższością.

Czy rzeczywiście patrzy z góry? Ludzie  bardzo często wchodzą między sobą w rywalizację, a kobiety z problemem niepłodności traktują brak dziecka jako wyraz bycia gorszą od kobiet które je mają. Zatem co robić w tych sytuacjach? Wspólnie z moimi pacjentkami  doszłyśmy do tego, że przeanalizowanie każdej z nich i zobaczenie, co można było zmienić w konkretnej sytuacji, powoduje że łatwiej jest w przyszłości sobie z nimi radzić. Bo tak naprawdę będą się powtarzać w różnych odsłonach. Przeanalizowanie pięciu, sprawia że szósta jest bardzo podobna, tworzymy więc „gotowce”, które będzie można  kiedy nadarzy się trudna sytuacja.

– Nie wytrzymałam, ostatnio po prostu uciekłam z imienin u mojej teściowej, pani Maria  niemal krzyczy  i czerwienieje na twarzy ze złości.

– Co się stało, – pytam.

– No cóż, pojechaliśmy na urodziny do mojej teściowej, przyznam szczerze, że   nie lubię tam jeździć. Oni są tacy jakby to powiedzieć… grubo ciosani, nie wyczuwają co można powiedzieć, a co nie,  mówią różne rzeczy wprost, nie mają w sobie żadnej  delikatność, taktu i to jest dla mnie trudne. Zwykle czuję się tam źle i mam ochotę uciekać, a tym razem było jeszcze gorzej. Przyjechała jakaś daleka kuzynka mojego męża z małym dzieckiem i wszyscy zajmowali się wyłącznie  tym dzieckiem, „ gaworzyli, zdrabniali”  piali wręcz z zachwytu. O popatrz popatrz jak się uśmiecha, jaki ładny jaki mądry!  Nie mogłam tego wytrzymać!

– Dlaczego nie mogła pani tego wytrzymać? – pytam.

– Bo to nie było moje dziecko… rozpłakała się

– Rozumiem panią doskonale, przykro jest patrzeć na cudze dzieci kiedy nie ma się własnego, ale  czy to był tylko żal?

– Nie  tylko, było w tym mnóstwo złości, pani  mogę to powiedzieć, bo pani mnie nie ocenia. Tak, przykro mi, wstydzę się, ale byłam taka zła, że wszyscy zajmują się tym dzieckiem. I że ta kobieta jest taka szczęśliwa. Byłam na nią wściekła i na to dziecko także.

– Tylko czy to jest powód do wściekłości, że ta kobieta bez problemu urodziła dziecko? Czy to cokolwiek pani odbiera? Czy to ma jakikolwiek wpływ na pani starania?

– No nie…., zamyśliła się. Głupio mi, co mi właściwie to dziecko zrobiło, albo ona?

– Myślę, że pod spodem czuła pani  smutek i żal, że to nie pani dziecko. Może  łatwiej było pani poczuć złość niż smutek i rozpacz.

– To prawda,  w trudnych sytuacjach nie tylko w niepłodności łatwiej mi się złościć niż poczuć ból, czy smutek. To dla mnie takie upokarzające, nie znoszę jak ktoś mnie pociesza lituje się nade mną.

– Według pani współczucie jest upokarzające? Przecież to najbardziej ludzkie zachowanie, kiedy komuś jest  żal drugiego człowieka.

Trochę czasu minęło zanim ułożyła to inaczej w głowie  i miała odwagę na kolejnym spotkaniu powiedzieć, że dziecko  jest miłe i ładne i cieszy się szczęściem innej kobiety, ale jednocześnie przykro jej, że wciąż nie może doczekać się własnego. I ta według niej nieempatyczna teściowa przytuliła ją i powiedziała, że doskonale wie i modli się za nich codziennie.

Ale nie wszystkie teściowe okazują się rozumiejące  i wspierające  parę po swojemu.

– Pani Bogdo, już nigdy nie odwiedzę swoich teściów, to okropna i bezrozumna kobieta, łkała pani Dorota.

– Pierwszy  dzień świąt, u nas zawsze gromadzi się przy stole ze dwadzieścia osób. Siostra męża ma półroczne dziecko, nic do niej nie mam ale starałam się usiąść z boku, żeby nie patrzeć na nie i żeby mi łzy nie pociekły, a tu nagle moja teściowa  złapała to dziecko podeszła do mnie i posadziła je na moich kolanach, głośno mówiąc: „Weź je na kolana, polulaj,  jak się zapatrzysz to swoje urodzisz”. Myślałam, że tam oszaleję zesztywniałym ale wzięłam je na ręce, ale to było naprawdę okropne. Nie wiedziałam co zrobić. Na szczęście siostra męża jest mądra i zaraz je  zabrała, ale ja już nie mogłam się uspokoić i przepłakałam w łazience z pół godziny.

– To naprawdę musiało być dla pani okropne, bardzo pani współczuję.  To co zrobiła pani teściowa było niemądre, ale warto  znaleźć  sposób na to co może pani zrobić gdyby sytuacja się powtórzyła.

– Nie powtórzy się, nigdy więcej tam nie pojadę!

– Pewnie  pani pojedzie, bo to ważne dla pani męża, może będzie pani jeździła tam rzadziej ale raczej nie zerwie pani kontaktów.

– Ma pani rację, oczywiście, że nie zerwę, tylko co mam zrobić z tą koszmarną kobietą?

– A co by było gdyby pani powiedziała: „Proszę pani…”, nie wiem jak się pa i do niej zwraca?

– … no oczywiście, że nie „mamo”! Mówię jakoś tak bezosobowo.

–  A gdyby pani powiedziała, „Proszę nie sadzać mi dziecka na kolanach, bo jest to dla mnie trudne. Staramy się o własne bez rezultatu  dłuższy czas, więc  jest mi bardzo ciężko, kiedy oglądamy cudze.

– Chyba bym nie dała rady…

– Dlaczego? – pytam – co w tym złego?

– Nie wiem, chyba nie potrafiłabym tego powiedzieć, tak jak pani teraz to mówi.

– A jakby to pani powiedziała?

– Albo bym się rozryczała…

– Co w tym złego, gdyby pani się rozryczała? Wszyscy zobaczyliby, jakie to dla pani bolesne.

– Nie chcę się rozryczeć, to upokarzające…

– Bzdura! Płacz w takiej sytuacji jest zrozumiały, nie jest upokarzający, pokazuje ludziom, jak bardzo ktoś cierpi.

– Nie wiem, muszę to przemyśleć, ale w tej rodzinie czuję, że nie mam na to ochoty.

– W porządku, to pani wybór. A co jeszcze?

– Mam wrażenie, że gdybym się nie powstrzymała, to bym ich wszystkich tak zwyzywała, żeby im w pięty poszło!

– O, to najgorsza opcja – mówię – bo gdyby ich pani zwyzywała, to wszyscy wściekliby się na to, jak to pani zrobiła, czyli na formę a nie na treść.  Treść poszłaby  w niepamięć, zapamiętali by tylko, że jest  pani agresywna.

Nie jest łatwo znaleźć dyplomatyczny sposób rozwiązywania takiej sytuacji. Jedna z moich pacjentek, równie dowcipna, mówi, że coś trzeba rozwiązywać  z klasą, bynajmniej nie  towarową .

Trochę rozładowałyśmy sytuację, ale takich problemów w rodzinie, kiedy nie ma się dziecka i się na nie czeka, jest bardzo wiele. Niektóre z nich dotyczą relacji z rodzeństwem, zwłaszcza z rodzeństwem młodszym, to naprawdę jest trudne dla moich pacjentek, kiedy ich siostrom, braciom, kilka lat młodszym, bez problemu rodzą się dzieci. Czują się wtedy gorsi, wycofani, na drugim torze, przegrywający. Nazywają to rywalizacją, choć jest to absurdalne, dlatego że nie można rywalizować w  zawodach, które  nimi nie są. Na niepłodność bowiem nikt nie ma wpływu. Jednak  rywalizacje czasami się pojawiają i zwykle mają głębszy powód. Kiedy słyszę o tym, że młodsza siostra ma dziecko a moja pacjentka nie może tego znieść, zaczynam ją trochę dopytywać o ich relacje. Nie te, które są teraz, ale te dotyczące  z całego życia.

– Wie pani, jak urodziła się moja siostra, trzy lata po mnie, to nagle cały świat zaczął kręcić się wokół niej. Bo mała bo taka zabawna, bo trzeba jej oddać zabawki… ciągle słyszałam „Oddaj jej,  odpuść , bo jesteś starsza”…

– … No nie – przerwałam –  to jest okropne! Dlaczego czteroletnie dziecko miało być starsze i rozumieć dziecko roczne albo dziecko sześcioletnie trzylatka? Coś tu nie gra.

– Ale tak było…

– Wiem, że tak było, ale mówię pani, że tak być nie powinno. Co było dalej?

– No cóż… byłam zazdrosna, nie lubiłam jej. Wyparła mnie, nagle ona zgarniała całą uwagę.

– I znów to problem nie pani, tylko pani rodziców, bo to rodzice powinni pilnować, żeby dzieci dostawały tyle samo uwagi i oczywiście, że  niemowlę wymaga tej uwagi więcej, ale wtedy robi się wszystko, co możliwe, żeby drugie dziecko, to starsze, także uwagę dostawało. Ważne jest, żeby przez jakiś czas miało mamę wyłącznie dla siebie, żeby robiły coś wspólnie, żeby nie towarzyszyło im bez przerwy to małe dziecko, które faktycznie zabrało trochę miejsca i czasu, ba! nawet czasami dużo…

– Ma pani rację, i potem krok po kroku było coraz gorzej, nie lubiłam jej. Tak   naprawdę kocham ją, ale nie znosiłam, kiedy właziła do mojego pokoju, jak przychodziły koleżanki, kiedy zabierała mi kredki, kiedy krzyczała, złościła się, tupała nogami, Ja się na nią wściekałam, a  a rodzice mówili „Uspokój się, przecież ona jest mała”.

I w gruncie rzeczy, to rodzice spowodowali, że te dwie dziewczynki żyły w nieustającej rywalizacji. A tu nagle młodsza siostra również wygrywa w  „zawodach” na macierzyństwo.

– Czy nie wydaje się pani, że powinniście z siostrą porozmawiać o tym normalnie? Proszę jej powiedzieć, że fajnie że ona ma dziecko, że nic to w pani sytuacji nie zmienia, ale jednocześnie bardzo pani ciężko patrzeć na to, jaka ona jest szczęśliwa, jak to dziecko cudownie gaworzy, rozwija się, jak wszyscy się nim cieszą, że jednocześnie przy jej radości pani czuje ból i smutek. Może pani też szczerze porozmawiać o tej całej rywalizacji między wami.

Widziałam, że jej ciężko, ale przyszła na następną sesję jakaś spokojniejsza.

– Pani Bogdo, odważyłam się z nią porozmawiać. Zrozumiała mnie, powiedziała, że tak bardzo jej przykro, że nie zdawała sobie sprawy jaka ta niepłodność może być dla nas trudna. Nie pomyślała o tym, bo u niej poszło to tak prosto, a poza tym wydawało jej się, że ja wcale nie chcę dziecka. Proszę sobie wyobrazić, że ona przez całe życie się ze mną porównywała, ciągle uważała, że to ja jestem lepsza, ja jestem mądrzejsza, ja mam lepszą pracę, ja więcej zarabiam, ja mam fajniejszego męża. Patrzyła na mnie jak w obraz i teraz jeszcze powiedziała, że to ona wpadła, a ja potrafię zdecydować kiedy ma się pojawić.,

Tyle nieporozumień z powodu braku mądrości rodziców tych dziewczyn. Najważniejsze, że sytuacja się rozwiązała i teraz obie dają sobie wsparcie, a nie rywalizują.

Niemal każda pacjentka zadaje mi to samo pytanie

– Co zrobić kiedy słyszymy od swoich najbliższych czy znajomych pytanie „A kiedy wy…?”

– Myślę, że tak naprawdę najlepszą opcją jest powiedzenie prawdy.

– Nikomu nie mówimy o niepłodności.

– Dlaczego? – pytam.

– Jak to dlaczego, bo to wstyd…

I znowu wracamy do tego, czy niepłodność jest czymś wstydliwym czy chorobą.  Dopóki nie przepracuje się tego, że  to choroba, w dodatku  ciężka i przewlekła, trudno będzie odpowiadać na to pytanie. Niepłodność nie nie ma nic wspólnego z seksem, z potencją,  czy z byciem gorszym  od tych którzy dzieci  mają.

– No dobrze, zaakceptowałam, że to choroba, wróćmy do tej mojej nieszczęsnej cioci. „Kiedy wy…?”, „Kiedy wy…?”

– No cóż, jeśli nie  jest pani gotowa powiedzieć wprost, że leczycie się państwo, może pani powiedzieć „Ciociu, jak nas lubisz, to trzymaj kciuki, albo pomódl się za nas”. Jest w tym komunikat o problemie, ale jednocześnie zamyka temat.

– A co mam w takim razie zrobić, jeśli wtedy zacznie się dopytywanie, a znając moją ciocię będzie mnie męczyć co nam tak naprawdę dolega gdzie się leczymy i tak dalej. A ja nie chcę nikomu o tym opowiadać!

– Kiedy zacznie się dopytywanie  ma pani prawo powiedzieć „Ciociu nie chcemy o tym rozmawiać, to dla nas trudny temat. Czy możesz to uszanować?

– No tak, to zamyka temat, ale nie wiem, czy potrafię, czy wypada…

– Dlaczego nie wypada? Co w tym trudnego?

– Czy to nie jest takie niegrzeczne?

– Czy naprawdę uważa pani, że stawianie komuś  granic w dyplomatyczny sposób jest niegrzeczne? Niegrzeczna jest forma, w jakiej możemy je postawić. Gdyby rzuciła się pani na ciotkę i powiedziała „To nie twoja sprawa, odwal się”, ciotka powiedziałaby: „No jaka niewychowana, jaka bezczelna”. Jeśli powiedziałaby pani: „Ciociu, nie chcemy o tym rozmawiać, uszanuj” sprawa wygląda nieco inaczej.

Wspominałam o tych pseudo zabawnych komentarzach mężczyzn przy rodzinnym stole: „Ha ha ha, Krzysiu, co tam z tobą? Coś ci nie idzie to robienie dziecka, no, jak chcesz, to ja ci pokażę!”. Wtedy oboje, i ona i on, zastygają, bo tak naprawdę ktoś posądza ich o to, że mają kłopoty seksualne, nie potrafią począć dziecka. Myślę, że  można wujka nieco ośmieszyć: „Wujku, jak ty wiesz, jak to robić, pokaż, chętnie popatrzymy i pewnie się czegoś nauczymy ”. Jestem ciekawa, co wtedy wujek zrobi. Zapewne będzie to ostatni komentarz tego typu w tej rodzinie.

Przyznanie się, że choruje się na niepłodność, naprawdę nie jest proste. Wiele lat temu zaproszono mnie do przeprowadzenia warsztatu pokazującego jak można pracować z niepłodnymi parami. Na warsztacie pojawili się lekarze leczący niepłodność, psychologowie, psychoterapeuci. W zasadzie osoby, które już miały jakieś doświadczenie w pomocą w   niepłodności. Poprosiłam wtedy, żeby wyobrazili sobie i odegrali scenkę przyjęcia rodzinnego na którym spotyka się  duża rodzina, rodzice, siostry, bracia, kuzynki, wujostwo. Instrukcja była bardzo prosta, para  niepłodna miała zachować się w taki sposób, żeby wybrnąć jak najlepiej z niewygodnych pytań. Przypomnę, że wszyscy byli  osobami pomagającymi  w niepłodności. Rozpoczęła się scenka, każdy wybrał sobie rolę, dwie osoby były młodą parą, która bezskutecznie stara się o dzieci. Na przyjęciu pojawili się  starsi i młodsi, kuzynka z małym dzieckiem, inna w wysokiej ciąży, wścibska ciotka. Dowcipkujący podchmielony wujek…

Musiałam przerwać tę psychodramę po 10 minutach, bowiem niemalże doszło do rękoczynów. W obliczu pytań para niepłodna zaczęła zachowywać się tak, że krok po kroku prowadziła do coraz większej agresji pozostałych członków rodziny. „Nie myślimy o tym”, odpowiadali, „Dla nas to nie czas”, „Cóż, Ewa robi karierę, że trudno ją teraz zatrzymać”, „Wybieramy się na Kanary”. Usłyszeli o sobie, że są leniwi, że im się nie chce, że nowobogaccy, że tak się nie robi… „Będziesz żałowała za kilka lat, zobaczysz”. Zatrzymałam tę scenkę i zaczęliśmy analizować, co właściwie się stało. Osoby, które wczuły się w parę niepłodną, powiedziały,  że nie byli w stanie  przyznać się do tego, że chorują, nie mieli odwagi powiedzieć „Tak, chorujemy na ciężką chorobę, chorobę, w której nie wiadomo, jak się skończy. Nie pytajcie, uszanujcie.

Wydarzył się coś takiego, że nie byli w stanie tego zrobić. Powiedzenie kilku instrukcji niewiele da, podstawą jest rzeczywiście uświadomienie sobie, że to nie jest wstydliwa choroba, że to nie jest tabu, że to nie jest coś, co pokazuje ich problemy seksualne. To jest choroba, która sprawiła że mężczyzna może mieć złą jakość plemników, kobieta małą rezerwę jajnikową, problemy z owulacją. Wszystko dotyczy powodów medycznych. Wymaga dużej dojrzałości, żeby mieć własne zdanie i je wyrażać wbrew obiegowym opiniom, mimo obawy przed oceną, plotkami, wyśmiewaniem albo po prostu niezrozumieniem. Mimo to nakłaniam swoich pacjentów, aby stawiali temu czoła. Pary przyzwalają na taki sposób traktowania ich przez otoczenie i na taki stosunek do niepłodności, jakby to rzeczywiście była wstydliwa choroba, porównywana niemalże z chorobą weneryczną.

Kolejnym problemem, który rodzi się u par niepłodnych w relacjach z ich najbliższymi, to święta Bożego Narodzenia, a zwłaszcza Wigilia. W każdym roku trzy tygodnie przed świętami i dwa tygodnie po, wszystkie moje pacjentki pojawiają się z tym samym problemem:

– Od kilku lat nienawidzę Wigilii, nienawidzę świąt Bożego Narodzenia. Wcześniej były to dla mnie cudowne święta, atmosfera rodzinna, choinka, prezenty, śpiewanie kolęd, wspólne biesiadowanie… to był tak cudowny czas.

– Co się zmieniło? – pytam.

– Pani Bogdo, odkąd nie możemy mieć dziecka, nie mogę znieść życzeń, które się wtedy składa. Skóra cierpnie mi na całym ciele.

– Dlaczego to jest takie trudne? – pytam.

– Wtedy zawsze pojawia się ten wątek dzieciątka, narodzin. Wszystko kręci się wokół dziecka i to już mi wystarczy, żebym płakała i rozpaczała. Przypomina mi to, że naszego dziecka nie ma.

– Wiem, tego pani nie uniknie, bo rzeczywiście te święta są w taki sposób symboliczne, chodzi o narodziny, ale co jest najtrudniejsze w tej Wigilii?

– Życzenia.

– A co w tych życzeniach?

– No cóż, wszyscy życzą nam tego samego… „No i żeby w tym roku pojawiło się wasze dziecko”, „No i żeby w tym roku ktoś do nas zawitał” i „Żeby w tym roku spełniło się wasze największe pragnienie”, „Żebyśmy w tym roku zostali dziadkami”… Wszystkie , dosłownie wszystkie życzenia dotyczą dziecka, a ja wtedy po prostu zaciskam zęby, robiąc wszystko, co możliwe, żeby się nie rozpłakać. Uśmiecham się głupio i mam dość. Idę do łazienki i płaczę.

To naprawdę trudny moment, trzeba z tym bezwzględnie coś zrobić, kiedy tak przeżywa się Wigilię. Część moich pacjentów wyjeżdża w tym czasie, unika rodzinnych biesiad , życzeń, ale nie wszyscy tak chcą, dla niektórych jednak  atmosfera świąt i spotkań w rodzinie jest bardzo ważna i trudno im z niej mimo wszystko zrezygnować. Wtedy należy znaleźć  własny sposób na to, żeby Wigilia nie stała się koszmarem.

– A co by było, gdyby pani porozmawiała z rodzicami, z rodzeństwem, prosząc ich, żeby nie składali wam takich życzeń?

– Ale czy to wypada?

– Oczywiście, że wypada! Co w tym złego, że prosi pani o coś, co dla pani jest trudne a oni może tego nie rozumieją?

– Oni faktycznie tego nie rozumieją, ja wiem, że to wszystko jest w dobrej wierze, ale po prostu nie zdają sobie sprawy, jakie dla nas to jest trudne.

– No właśnie, kiedy usłyszą, że to jest dla was problem, że to was boli, że wyciska łzy……

– Ale  przecież ja nie chcę stworzyć atmosfery że wszyscy będą czuli się głupio, bo ja będę płakać…

-Nic by się nie stało, gdyby pani płakała, ale jeśli nie chce pani tego robić, to proszę uprzedzić rodzinę: „Nie składajcie takich życzeń, prosimy”.

– Moja rodzina jest bardzo dobra i kochana – mówi jedna z moich pacjentek – i oni nie chcą nam zrobić krzywdy, oni są tylko w tym wszystkim tacy nieporadni.

To tak niezwykle ujmujące, kiedy nazwała to w ten sposób, bo faktycznie w większości tych życzeń istnieje rodzaj nieporadności, bo pytać o niepłodność, mówić o niepłodności, pomagać jest niezwykle trudno. Ludzie, nawet ci najbliżsi, nie wiedzą jak to zrobić, są w tym nieporadni, rzadko złośliwi. Co wtedy można zrobić? Po prostu powiedzieć im, co jest dla nas trudne, czego nie chcemy, jak mają się do nas zwracać, o co nie pytać. Dobre kochające rodziny to zrozumieją i zapewne uszanują, a złośliwych ludzi omijamy, ale też nie liczymy się z ich zdaniem. Zawsze znajdzie się ktoś, kto czegoś zazdrości i będzie się cieszył, że przynajmniej w tej kwestii wam nie wychodzi, ale czy to jest warte waszej uwagi?

Książkę „Wsparcie psychologiczne w niepłodności ” można zakupić w poniższym linku